Koronawirus osiedlowy

Kiedy koronawirus był daleko, za górami i lasami, w odległych Chinach mało nas (mnie?) obchodził. Nawet gdy w zastraszającym tempie znalazł się w Europie nadal był jakimś egzotycznym zjawiskiem.

A potem był już w Polsce. I nagle – objawił się w Poznaniu. Jeszcze nie na moim osiedlu, choć pośrednio – owszem, bo np. zamknięto bibliotekę na Tomickiego, szkoły, przedszkola. A na mszy św. ksiądz mówił, że można komunię św. przyjmować na rękę. Ale i to nie bardzo dziwiło, bo ten nowy obyczaj już od jakiegoś czasu funkcjonował w kościele, choć większość parafian pozostała przy dawnym zwyczaju. No, i żeby nie podawać sobie ręki przy przekazywaniu znaku pokoju. Wystarczy skinąć głową. A później przyszła dyspensa – nie trzeba przychodzić na mszę św. (może w niej brać udział co najwyżej 50 osób, oddalonych od siebie o 1– 2 m), można w niej uczestniczyć będąc w domu i korzystając z przekazu telewizyjnego, radiowego, internetowego.

I nie będzie w Wielkim Poście 2020 r. kościelnych Gorzkich Żali ani Drogi Krzyżowej… Tego nie było nawet w stanie wojennym… Zmieniają się odwieczne zwyczaje. Pogrzeb – owszem, ale, wybaczcie, drodzy krewni, przyjaciele, stypy nie będzie… Atmosfera zagęszcza się. Opustoszały osiedlowe uliczki, pustoszały półki w dyskoncie i to nie tylko z produktów spożywczych, ale też zabrakło… papieru toaletowego.

I dopiero gdy nie wpuszczono mnie na teren pobliskiego Domu Pomocy Społecznej jako osoby z zewnątrz, uwiadomiłam sobie realne zagrożenie koronawirusem. A znajoma farmaceutka z osiedlowej apteki, opowiadając, że oboje z mężem idą do pracy, a syn ma przykazane siedzieć w domu (2 tygodnie wydawało się wiecznością, ale potem ona się wydłużyła na kolejne tygodnie), i gdyby musieli odbyć kwarantannę, to apteka będzie zamknięta. I wtedy zaczęła do mnie docierać groza sytuacji. Zamknięta restauracja MALTAŃSKA, restauracja ,,GRACZYK” w Antoninku także, ale właścicielka, prowadząc już wcześniej catering, teraz przyjmuje zamówienia na wynos. Podaje zamówione dania w drzwiach – mówi pani Maria Graczyk – tu odbywa się zapłata. Na teren sali, oczywiście, nie wpuszczam. W tym tragizmie sytuacji zdarzały się też historie… tragikomiczne. Oto klientka jednego z salonów piękności robi wręcz (telefoniczną ) awanturę kosmetyczce, że przecież była umówiona, że – jak to – ona stóp nie będzie miała zrobionych? Skandal! -A jak miałam to zrobić, będąc te dwa metry od klientki – śmieje się przez łzy właścicielka salonu. Śmieje się przez łzy, bo boi się plajty, bo jej usportowieni synowie nie wytrzymują presji siedzenia w domu bez treningów, z koniecznością uczenia się na odległość. Jedna z dyrektorek szkoły podstawowej mówi, że teraz nauczyciele mają więcej roboty, ucząc dzieci, zadając materiał i sprawdzając go drogą elektroniczną. Czasem odbywa się to nawet w godzinach późnowieczorowych. I jest problem – mówi – bo wbrew powszechnej opinii nie wszystkie dzieci mają smartfony, laptopy itd.

A w DPS – ,,skoszarowanie” mieszkańców w pokojach, do których podawane są posiłki, bo stołówkę, oczywiście, wyłączono z użytkowania.. Owszem, można wyjść przed budynek, ale pogoda nie zawsze sprzyja. ,,Nuda, można na łeb dostać”… Muszę zrobić podstawowe zakupy. Stoję więc cierpliwie jako piąta czy szósta w kolejce poza sklepem, bo klienci są obsługiwani pojedynczo. W mini-markecie ekspedientka oddzielona plestiglasem od klientów. Słyszę jakiś strzęp rozmowy, że ktoś gdzieś tutaj na osiedlu widział ekipę (-Wiesz, w tych białych kombinezonach…) odkażającą wejście do budynku. Mam ochotę dopytać o szczegóły, ale, ostatecznie rezygnuję. UFO też niektórzy widzieli… Znajoma mówi, że do autobusu wsiada w lateksowych rękawiczkach. -Przecież zawsze odruchowo, przytrzymam się jakiejś poręczy, uchwytu. Po wyjściu z autobusu od razu wyrzucam ,,lateksy” do kosza. Mam chroniczny kaszel. Wstrzymuję kasłanie, bo boje się ostracyzmu otoczenia.

Widzę parę nastolatków, którzy, trzymając się za ręce, idą tak blisko siebie, że chyba bliżej już nie można. Aż mam ochotę krzyknąć – co, o koronawirusie nie słyszeliście? To samo, widząc serdecznie żegnających się czy witających (uściski, całusy) przy samochodzie. Jeśli któraś z tych osób jest zarażona, to i tak już przekazała bliźniemu ,,zarazę”.

Faktem jest, że my Polacy lubimy być siebie blisko. Rozmawiam ,,w trasie” ze znajomą. Robię krok do tyłu, pani o dwa kroki zbliża się do mnie. Przez takie, wydawałoby się drobiazgi, rozwinęło się to koronawirusowe szaleństwo. Tekst piszę ,,na raty” w trzeciej dekadzie marca. Co chwilę dopisuję coś do tego swoistego ,,pamiętnika czasu pandemii”. I myślę o tym (a boję się) co będzie za tydzień, miesiąc. W jakim nastroju będziemy składać sobie życzenia wielkanocne, w jakiej atmosferze będziemy redagować MY w maju, czerwcu… Na razie, po raz pierwszy w 20-letniej historii czasopisma, MY ukazuje się tylko w wersji elektronicznej. Stan zagrożenia, grozy, ale i nadziei pozostaje. Właśnie podczas remontu odnaleziono w Trzebnicy w sanktuarium relikwie św. Jadwigi – patronki chorych. A po mszach w kościołach śpiewana jest błagalna suplikacja …od powietrza, głodu, ognia i wojny – wybaw nas, Panie…

Ewa Kłodzińska, Poznań, 23 marca 2020r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *